wtorek, 27 marca 2012

Operacja Bajkał

Już wiadomo. Wyprawa się odbędzie. Nie dlatego, że jesteśmy do niej jakoś specjalnie przygotowani. Bo nie jesteśmy. Skład wciąż się klaruje, linie lotnicze na razie dopiero wiedzą, że chcemy lecieć, konsulat Rosji jeszcze nie, bo Cichy czeka na paszport. Ale dowie się... Nawet języka nie za bardzo już pamiętam. Choć w szkole za pomocą młota ładowali do łba, ja skutecznie sierpem prułem z drugiej strony tak, aby jak najmniej skaziło moją Polską duszę. Co mi tu będą głowę bukwami zaśmiecać. Niewiele zostało. A przydałoby się teraz... Wyprawa odbędzie się bo podjęliśmy taką decyzję. Po latach wahań, czajenia się, czekania na nie wiadomo na co... Samolotem, samochodem, pociągiem, na piechotę ale dojedziemy.

Trzymajcie kciuki. Nie dlatego, że to jakaś specjalnie trudna, unikatowa wyprawa. Trudne i unikatowe są przygotowania, później wszystko będzie prostsze. W końcu, to my na nią się wybieramy :-) Do 5.04 będziemy pisać o działaniach na bieżąco, później słońce, krystalicznie czysta woda, dzikie plaże, drinki, cisza, spokój, a po powrocie napiszemy jak było.

ps. o tym jak od lat skutecznie nie realizowaliśmy tej wyprawy pewnie jeszcze napiszę, bo to ciekawy temat i niezła nauka.

poniedziałek, 26 marca 2012

5 kwietnia


Ech ci ludzie...

Jaki jest największy kłopot z nauką u ludzi? Ano taki, że chamy nie chcą się uczyć tego co my chcemy, tylko tego co sami uważają. Ok. Niby dzieciom można  jeszcze kazać usiąść i wkuwać, a potem sprawdzić co przyswoiły, ale i tak swoje pomyślą o rozsądku protoplastów i najpóźniej koło 15-16 roku życia rodzic dostanie informację zwrotną. Nazwie to trudnym okresem dorastania.  Niby szef może "zmotywować" pracownika do aktualizacji wiedzy, znajomości procedur, ale potem dziwnie zwiększa się ilość wyjść "na fajka" i szef zapada na dziwną przypadłość swędzenia uszu. I zupełnie niespodziewana zaraza grypy północnoafrykańskiej. Skąd ona się tu wzięła. Tak nagle? Bo ludzie lubią mieć przekonanie do tego, czego się uczą i chcą wyciągać własne wnioski. Niestety niejednokrotnie inne niż te, które my byśmy chcieli. Durnie.

niedziela, 25 marca 2012

Pijak nie może mieć czego pragnie...

Tak się jakoś złożyło, że dane mi było obejrzeć film "Sunset Limited". Wolny jak osobowy do Zagórza, absolutny brak efektów i... intrygujący niczym cichy szept w środku nocy.

Długo by pisać o refleksjach z nim związanych, dlatego dzisiaj tylko jeden cytat. Taki, który buszuje mi po głowie niczym chomik w klatce. Szedł on  jakoś tak: "Pijak nie może mieć czego pragnie, więc nie może nasycić się tym czego nie chce". Że niby alkohol ma ugasić tęsknotę za prawdziwym pragnieniem? Im więcej pijemy tym trudniej nam uzyskać, to co chcemy, więc pijemy więcej i koło się zacieśnia? Nie wiem ile w nim prawdy i nie o alkoholizmie chcę pisać, ale lawinie analogii, która uruchomiła się w mojej głowie...

czwartek, 22 marca 2012

Misio jaki jest...

Miś jaki jest każdy wie. Na oko ciepły, okrągły, puchaty, ale jak ściśnie młodą sosnę to i pół kwarty żywicy wydusi. Co by nie mówić miś Dam radę był najsilniejszym zwierzęciem w lesie. Trzeba podnieść pień drzewa by uwolnić królika? "Dam radę". Przepędzić stado wilków? "Dam  radę". Nastawić złamane kopyto? "Dam radę".

Wdzięczne zwierzęta starały się wspierać misia jak mogły. Może Ci jaskinię wysprzątać? "Dam radę". Futro wyczesać? "Dam radę". Te Misio coś na zmęczonego wyglądasz, coś Ci pomóc? "Dam radę"

środa, 21 marca 2012

Scenariusze, filmy moje

Czekam. Od pewnego czasu czekam na coś ważnego. Czas biegnie niczym Usain Bolt na setkę i nic się nie dzieje. To znaczy nic się nie dzieje w realnym świecie, bo w tym kreowanym przez moją oszalałą wyobraźnię dramat goni katastrofę, która ucieka przed kataklizmem. Pędzi na przełaj przez pole minowe przypuszczeń co jakiś czas poprzecinane zasiekami przekonań. Scena jak z filmu "zabili go i uciekł". Tylko bohater jakiś taki nijaki, całkiem zwykły, ot po prostu ja.
Na szczęście mam przyjaciół. Takich prawdziwych, od lat, od serca, od drugiego końca liny. Takich na dobre, na złe, na kolorowe i na szaro-bure. Takich, którzy kiedy trzeba kopną w tyłek, a kiedy trzeba... też kopną w tyłek. A czasem, co jeszcze gorsze, pytają. Pytają na przykład - co Cię w tym wszystkim najbardziej wkurza? I czekają, i patrzą, a ja się pocę i dumam nad odpowiedzą.
No i wykombinowałem. Po kilku sugestiach, pytaniach pomocniczych, małych dawkach sarkazmu i trochę większych ilościach TYCH uśmiechów, wykoncypowałem, że wkurza mnie to, że nic nie zależy ode mnie. Że wszystko leży w innych, swoją drogą bardzo kompetentnych, rękach. Innych, nie moich.
I tu wygodna teoria o zaufaniu do ludzi konfrontuje się z praktyką. I muszę przyznać, że na razie na punkty prowadzi praktyka. Trwa kolejna runda i było już kilka nokdaunów. Osobiście kibicuje teorii, bo jakaś taka milsza dla serca, ładniejsza na zewnątrz i lepsza medialnie. I choć jest pełna finezji i techniki to brutalna siła praktyki idzie jak Rudy 102 przez kolejne starcia.

Walka trwa, zobaczymy co będzie dalej...

maciek

poniedziałek, 12 marca 2012

Myśli z czytelni

Jakoś tak się porobiło, a punktem przełomowym było zrobienie prawa jazdy, że intelektualnie rozwijam się  głównie w czytelni. Moja ulubiona mieści się w willowej dzielnicy Warszawy, na Bielanach. W zasadzie część willowa jest obok, ale i tak jest pięknie. Samo wnętrze jest dość małe, schludne, dobrze oświetlone i mieści obok półki na książki pralkę, wannę, umywalkę i "fotel". W takich właśnie cichych i komfortowych warunkach przeczytałem ostatnio w książce Jamesa May'a (na co dzień dostojnie prowadzącego samochody w znanym brytyjskim programie motoryzacyjnym) taki fragment:

"...Tysiące osób twierdziło, że zostały porwane przez kosmitów i poddane eksperymentom, a są i tacy, którzy nie uważają się za mieszkańców Ziemi, tylko przybyszów z planety Oobabado. W zasadzie jedyne, czego brakuje w naszej kulturze pełnej UFO i obcych, to jakiekolwiek namacalne dowody na istnienie latających spodków. Albo - ogólnie rzecz biorąc - obcych."

Pomyślałem, że podobny scenariusz towarzyszy mi w życiu od lat. Od pierwszej dyskoteki w szkole podstawowej nr 248 gdzie stojąc oparty o sosnową imitację dębu w głowie układałem pytanie, zaproszenie do tańca. Słowa o takiej sile i obietnicy spełnienia, że żadna z pięknych młodych dam nie mogłaby się im oprzeć. Układałem i stałem wiedząc w głębi siebie, że Ona i tak odmówi...

Pamiętam jak w dawnej pracy szykowałem się do rozmowy o podwyżkę. Zbierałem argumenty, powody, dowody i potwierdzenia. Tworzyłem strategie, zawiłe konstrukcje słowne, i wszelkie możliwe odpowiedzi na pytania, które nigdy nie padły. Nie miały szansy ujrzeć światła dziennego, ponieważ w całym ferworze przygotowań, zapomniałem iść na tą rozmowę...

Wiele wieczorów spędziłem czytając i z wypiekami na twarzy marząc o dalekiej Syberii. Zimie przez duże Z i małych wartościach temperatury wyrażanej w C. Przejrzystej wodzie Bajkału i przestrzeni gdzie okiem sięgnąć. Planowałem, czasem wspominałem, zawsze miałem nadzieję i... I konsekwentnie odkładałem, bo przecież jeszcze nie teraz, jeszcze najpierw muszę, powinienem, wypadałoby żebym.

Piszę to praktycznie w przeddzień wielkiej przygody, która jeszcze nigdy nie była tak bliska i realna. Co się zmieniło? W zasadzie nic. W tańcu jak dawniej muzyka mi nie przeszkadza, jako dżentelmen o pieniądzach nie mówię a Syberia jest gdzie była. A ja na nią jadę. Ot cała zmiana.

Na koniec jeszcze jeden cytat. Tym razem słowa, tego którego posądzano o śmierć, co było stanowczo przesadzone:
"Przeszedłem straszne rzeczy w życiu, przy czym niektóre z nich zdarzyły się naprawdę."

Ciekawe czy tylko ja tak mam. Tyle założeń, tyle myśli, tyle przekonań, a ile działania?
maciek


środa, 7 marca 2012

Ta zła firma

36 lat, ekspert od prowadzenia projektów, 12 lat w firmie, żona, chcieli mieć dziecko, ale na razie się nie zdecyduje bo... zwolnili go.
32 lata, 9 lat w dziale obsługi klienta, chciała się przeprowadzić do większego mieszkania, w tej chwili czeka bo... zwolnili ją.
39 lat, w firmie 13 lat, pracuje 10-12 godzin dziennie, życie rodzinne mu się sypie, dzieci prawie nie widuje, ale pracuje bo... boi się, że go zwolnią.

42 lata... zwolnili ją
47 lat... zdegradowali go
28 lat...

wtorek, 6 marca 2012

Bajka na dobranoc

Zupełnie niedawno, bo raptem kilka wieków temu żył sobie stary krasnolud. Miał długą rudą brodą, o którą jak przystało na prawdziwego krasnoluda bardzo dbał. Czesał, przycinał, a od święta zaplatał w dwa warkocze. Miał imię, Ja je znam a Ty z pewnością wymyślisz mu jakieś. 
Od wielu lat, a trzeba Ci wiedzieć, że krasnoludy są długowieczne, żył sam. Za młodu sporo podróżował, widział góry, miasta i niejeden trakt. Poznał różne istoty, te dobre i te złe. Jedne z nich, jak na przykład elfi mag czy mały niziołek awanturnik wniosły do jego życia wiele. Dały wsparcie, pomocną dłoń czy zwyczajnie powód do śmiechu przy nocnym ognisku. Można powiedzieć znał świat. I nagle pewnego dnia wszystko się zmieniło. Dziwnym zrządzeniem losu, kaprysem wszechmocnych Bogów czy innym niespodzianym splotem wydarzeń znalazł się w innej rzeczywistości. Krainie zamieszkanej przez małe skrzaty. Rozbiegane, wesołe, beztroskie małe ludki noszące kolorowe ubrania i rozwiane wiatrem włosy. Gdzieś w środku, wewnątrz twardego niczym szary kamień serca krasnoluda pojawiła się rysa. Śmiechy i wszechobecny tupot małych stóp obudził w nim dawno skrywaną tęsknotę. I zaczął chcieć, tak bardzo chcieć wnieść coś w życie małych skrzatów. Swą mądrość, siłę i tak miły jego nozdrzom zapach leśnego biwaku. 
Skrzaty z początku były zafascynowane. Patrzyły swoimi pełnymi bezgranicznej wiary oczkami na dużą postać, która jawiła im się jako mityczny, wszechmocny stwór. Do tego ten potężny, stary krasnolud pozwalał się zwyczajnie ciągać za brodę i wchodzić sobie na barana. Tylko topór był niedostępny, ot przesąd starego ludu. 
Czasem zabawa i harce przerywał tubalny, brzmiący jak trące o siebie kamienie głos upominające małe skrzaty. Bo przecież krasnolud wiedział, że w tym świecie (jego świecie) trzeba być twardym, trzeba umieć rozpalić ogień i bronić się po zmroku. To ważne. To kwestia życia lub śmierci. To czego starzec nie wiedział, to to czy świat skrzatów potrzebuje takich rad. Ale któż by zwracał uwagę na małe skrzaty...
I pewnego wieczora stało się. Kolejna "próba męskości" przygotowana dla małych ludków okazała się ponad ich możliwości. Jaskinia, mała z perspektywy krasnoluda okazała się za mroczna, za zimna i zbyt przerażająca dla małych skrzatów.
Śmiechy ucichły, tupot nóżek oddalił się a serce krasnoluda znów powoli zaczynało przypominać kamień, mimo że nadal gościła w nim wielka tęsknota.

Wszystko to działo się zupełnie niedawno, bo raptem kilka wieków temu...

A teraz jak na baśniowy świat przystało - królestwo dla tego kto dokończy bajkę. Cóż bowiem to za bajka co nie ma końca czy morału.

zapraszam
maciek

Moje z przyzwyczajenia do myślenia

...siedzę sobie wygodnie na dywanie i patrzę w monitor. W głowie myśli jak muchy natrętne. Pytanie, które wywołało to poruszenie brzmi: Czym jest dla mnie "Z przyzwyczajenia do myślenia"? Oczywiście zadał je i wywołał mnie poniekąd do tablicy Grzybu (bo któż by inny).

Zgodnie ze złotą zasadą komunikacji, mówić językiem rozmówcy, powiem tak. Jest jak dobre piwo, sporządzone praktycznie bez przepisu, w drodze eksperymentów szalonego piwowara. Dopiero po sporządzeniu tego zimnego, złocistego i aromatycznego napoju wyłoniły się etapu produkcji.

Po pierwsze: Produkcja słodu
Bazą do tego bursztynowego napoju stały się doświadczenia kolekcjonowane w różnych miejscach i okolicznościach. Jest tam praktyka z korporacji i kilku lat funkcjonowania na wolnym rynku. Jest rodzina, która nieco odbiega od książkowego modelu. Jest sporo obtarć na stopach i lekkich odmrożeń na dłoniach wyniesionych z różnych gór i noclegów w namiocie pokrytym szronem i lodem. Są setki kilometrów w poziomie i tysiące metrów w pionie przejechane na rowerze na różnych rajdach. Jest gorycz porażki i decyzja wycofania się z debiutanckiego rajdu przygodowego. Są zniechęcenia, zabłądzenia, straty czasu, opłacone zupełnym brakiem sił desperackie zrywy, kryzysy tuż przed metą, kilka blizn i całkiem sprawny barometr w kolanach. I jest też jedna podstawowa myśl: "Głowa umiera ostatnia".

Po drugie: Produkcja brzeczki
Gdzieś, kiedyś przyszedł moment żeby ze wszystkich (moich i Grzyba) doświadczeń wyłuskać to co cenne. Co nas napędza, co się sprawdza a co prowadzi w ślepe uliczki i kiepskie stany. Po latach ładnie podsumował to nasz znajomy Tomek, który powiedział że sztuka survivalu to sztuka życia. Jak sobie poradzisz w ekstremalnej sytuacji to będziesz umiał zastosować podobną strategię w pracy, domu, czy w kolejce po coraz droższy cukier. Na etapie wieczornych rozmów Polaków wyłoniliśmy ekstrakt. Jeszcze nie produkt, ale już coś o obiecującej barwie i intrygującym zapachu.

Po trzecie: Fermentacja
No i się zaczęło. Tacy prawie mądrzy (z naciskiem na prawie) rzuciliśmy się do działania. Chcieliśmy zdjąć Atlasowi ciężar z pleców, oddać ukradziony księżyc, zjeść i mieć ciasteczko i oczywiście zobaczyć co jest po drugiej stronie lustra. Ja chciałem. Coraz częściej pojawiało się ja i w sposób naturalny nasze drogi się rozeszły. Zawodowe zupełnie, przyjacielskie... powiedzmy że to był klasyczny kryzys po 7 latach związku. Na szczęście podobnie jak głowa, idea umiera ostatnia i całkiem mocna z niej zawodniczka.

Po czwarte: Leżakowanie
To w zasadzie dalsza część fermentacji często zwana cichą. Reakcja słabsza, mniej efektowna i burzliwa, ale nieuchronna i bardzo pożądana. Taki czas na zestawienie pomysłów z praktyką, pierwsze bilanse i wnioski. I tak nasze drogi znów się zeszły. Bogatsi o różne szkoły, prace oraz klika sukcesów i porażek wróciliśmy do tego co dla nas ważne. Znowu zaczęły się długie rozmowy i planowanie wyjazdów. Najważniejsze jednak dla mnie jest to, że spojrzeliśmy na sprawy i siebie nawzajem z zupełnie innych perspektyw. Nagle coś co było oczywiste stało się warte przemyślenia i przedyskutowania. Ku mojemu zdziwieniu ta sama sytuacja, zachowanie czy strategia osadzona w różnych kontekstach nabierała nowej wartości. Tak powstał produkt, który według mnie można najkrócej opisać...

Po piąte: Filtracja i pasteryzacja
... "Z przyzwyczajenia do myślenia". Myślenia, bo życie to nie schematy, choć tak często są one pomocne i pozwalają zmniejszyć ryzyko. Tylko czy nie ryzykując doświadczyłbym (byśmy) cudownego smaku zimnego piwa na mecie ostatniego etapu TransCarpatii?

Bo głowa umiera ostatnia...

maciek

poniedziałek, 5 marca 2012

Czemu z przyzwyczajenia do myślenia

Korzeni "z przyzwyczajenia do myślenia" pewnie należałoby szukać w czasach, kiedy odkryłem, że Święty Mikołaj przywozi prezenty nie z Laponii tylko z szafy, capi mieszaniną śledzia i wódy ze stołu i… jest sąsiadem. W dodatku krzyczy nie wtedy, kiedy się go ciągnie za brodę, tylko, kiedy się brodę puszcza. Niewiarygodne. Niewiele później odkryłem, że dzieci nie biorą się z kapusty i mają coś wspólnego z wieczorną zabawą taty i mamy w lokomotywę. Jak pytałem o to, rodzice nagle tracili słuch.  Tak w wieku 6 lat zaczęła podupadać moja wiara w prawdy objawione... Nie to, żebym był tego wówczas świadom. Nic z tych rzeczy. Do dzisiaj zresztą łapię się na tym jak wiele spraw przyjmuję za pewnik, a pewnikiem nie są. Pierwszy krok został jednak zrobiony, później były kolejne...

…przy pierwszej rozmowie o pracę, kolega podpowiedział mi, że najważniejsze to się nie bać i patrzeć prosto w oczy. Przy wejściu do pokoju okazało się, że mój pierwszy przyszły szef ma jedno oko na Maroko drugie na Kaukaz. Dopiero się wystraszyłem… (swoją drogą serdecznie go pozdrawiam, do dzisiaj miło wspominam współpracę)

…uczestniczyłem w kilkudziesięciu warsztatach, na których trenerzy wmawiali, że jeżeli będę robił to co mówią to będę bardziej szczęśliwy, skuteczny, będę miał więcej kasy. 10% ludzi miesiąc po warsztacie może było, pozostali mówili – u mnie to się nie sprawdza…

…słyszałem jak moim przyjaciołom z korporacji mówiono: „nie masz co się martwić, ciebie zmiany nie dotkną”, po miesiącu, dwóch część z nich rozpaczliwie szukała źródeł zarobku…

…do niedawna byłem pewien, że miłość sama w sobie wystarcza do przejścia razem przez życie. Dzisiaj wierzę, że na prawdziwą miłość trzeba zapracować. Tolerancją, uważnością, umiejętnością słuchania, wybaczania i proszenia o wybaczenie… choć też nie wiem czy to prawda, czy to wystarczy…

Czemu o tym piszę?

Z wiekiem co raz bardziej doceniam sztukę obserwacji, refleksji i wyciągania wniosków. Takich własnych, a nie podpowiedzianych przez telewizję, poradnik, szefa, terapeutę. Oczywiście często warto ich słuchać, ale nie koniecznie być ślepo posłusznym. Nie jest to proste w dzisiejszym świecie, w którym wciąż nas ktoś poucza, mówi jak mamy robić, jak się nie dostosujesz to wylecisz. Niejednokrotnie, że nie mamy czasu nawet zjeść spokojnie śniadania, porozmawiać z rodziną. A przynajmniej tak nam się wydaje.
Jak zatem wyrobić w sobie umiejętność zatrzymania się, sprawdzenia gdzie jestem, czego chcę, czego potrzebuję żeby to osiągnąć, co z tego, co robię jest moje a co bezrefleksyjnie „pożyczyłem”? Jak przyswoić umiejętność uczenia się na sukcesach i błędach (zamiast rozpamiętywania). Jak nie chodzić wciąż tą samą drogą, wypracowywać, własne rozwiązania , takie, które pasują do nas, a nie do jakiegoś mądrego guru. (czasem guru może jest i mądry, ale trzeba umieć z tej mądrości korzystać)

O tym chce rozmawiać w ramach „z przyzwyczajenia do myślenia”.

Norbert

ps.

Nie roszczę sobie prawa do jedynej, słusznej prawdy, choć niejednokrotnie będę wyrażał swoją opinię. Nie po to by ją komukolwiek narzucić, tylko, aby skłonić do dyskusji, refleksji.  I na taką liczę.