wtorek, 6 marca 2012

Moje z przyzwyczajenia do myślenia

...siedzę sobie wygodnie na dywanie i patrzę w monitor. W głowie myśli jak muchy natrętne. Pytanie, które wywołało to poruszenie brzmi: Czym jest dla mnie "Z przyzwyczajenia do myślenia"? Oczywiście zadał je i wywołał mnie poniekąd do tablicy Grzybu (bo któż by inny).

Zgodnie ze złotą zasadą komunikacji, mówić językiem rozmówcy, powiem tak. Jest jak dobre piwo, sporządzone praktycznie bez przepisu, w drodze eksperymentów szalonego piwowara. Dopiero po sporządzeniu tego zimnego, złocistego i aromatycznego napoju wyłoniły się etapu produkcji.

Po pierwsze: Produkcja słodu
Bazą do tego bursztynowego napoju stały się doświadczenia kolekcjonowane w różnych miejscach i okolicznościach. Jest tam praktyka z korporacji i kilku lat funkcjonowania na wolnym rynku. Jest rodzina, która nieco odbiega od książkowego modelu. Jest sporo obtarć na stopach i lekkich odmrożeń na dłoniach wyniesionych z różnych gór i noclegów w namiocie pokrytym szronem i lodem. Są setki kilometrów w poziomie i tysiące metrów w pionie przejechane na rowerze na różnych rajdach. Jest gorycz porażki i decyzja wycofania się z debiutanckiego rajdu przygodowego. Są zniechęcenia, zabłądzenia, straty czasu, opłacone zupełnym brakiem sił desperackie zrywy, kryzysy tuż przed metą, kilka blizn i całkiem sprawny barometr w kolanach. I jest też jedna podstawowa myśl: "Głowa umiera ostatnia".

Po drugie: Produkcja brzeczki
Gdzieś, kiedyś przyszedł moment żeby ze wszystkich (moich i Grzyba) doświadczeń wyłuskać to co cenne. Co nas napędza, co się sprawdza a co prowadzi w ślepe uliczki i kiepskie stany. Po latach ładnie podsumował to nasz znajomy Tomek, który powiedział że sztuka survivalu to sztuka życia. Jak sobie poradzisz w ekstremalnej sytuacji to będziesz umiał zastosować podobną strategię w pracy, domu, czy w kolejce po coraz droższy cukier. Na etapie wieczornych rozmów Polaków wyłoniliśmy ekstrakt. Jeszcze nie produkt, ale już coś o obiecującej barwie i intrygującym zapachu.

Po trzecie: Fermentacja
No i się zaczęło. Tacy prawie mądrzy (z naciskiem na prawie) rzuciliśmy się do działania. Chcieliśmy zdjąć Atlasowi ciężar z pleców, oddać ukradziony księżyc, zjeść i mieć ciasteczko i oczywiście zobaczyć co jest po drugiej stronie lustra. Ja chciałem. Coraz częściej pojawiało się ja i w sposób naturalny nasze drogi się rozeszły. Zawodowe zupełnie, przyjacielskie... powiedzmy że to był klasyczny kryzys po 7 latach związku. Na szczęście podobnie jak głowa, idea umiera ostatnia i całkiem mocna z niej zawodniczka.

Po czwarte: Leżakowanie
To w zasadzie dalsza część fermentacji często zwana cichą. Reakcja słabsza, mniej efektowna i burzliwa, ale nieuchronna i bardzo pożądana. Taki czas na zestawienie pomysłów z praktyką, pierwsze bilanse i wnioski. I tak nasze drogi znów się zeszły. Bogatsi o różne szkoły, prace oraz klika sukcesów i porażek wróciliśmy do tego co dla nas ważne. Znowu zaczęły się długie rozmowy i planowanie wyjazdów. Najważniejsze jednak dla mnie jest to, że spojrzeliśmy na sprawy i siebie nawzajem z zupełnie innych perspektyw. Nagle coś co było oczywiste stało się warte przemyślenia i przedyskutowania. Ku mojemu zdziwieniu ta sama sytuacja, zachowanie czy strategia osadzona w różnych kontekstach nabierała nowej wartości. Tak powstał produkt, który według mnie można najkrócej opisać...

Po piąte: Filtracja i pasteryzacja
... "Z przyzwyczajenia do myślenia". Myślenia, bo życie to nie schematy, choć tak często są one pomocne i pozwalają zmniejszyć ryzyko. Tylko czy nie ryzykując doświadczyłbym (byśmy) cudownego smaku zimnego piwa na mecie ostatniego etapu TransCarpatii?

Bo głowa umiera ostatnia...

maciek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Śmiało, zapraszamy do pisania :)